Hm… Generalnie, czterostronnie ostruganemu i dobrze wysuszonemu do wilgotności 18% drewnu woda nie zagraża, ale kiedy leje trzeci tydzień z rzędu, lepiej poczekać. Wykonawca też doradzał, żeby nie narażać drewna na strugi wody. Cóż, plany wprowadzenia się do wymarzonego domku przesuwały nam się z tygodnia na tydzień… Czekaliśmy cały wrzesień… Aż w końcu na początku października na kilka dni zrobiło się pogodnie. Chwyciłem więc za telefon, dzwonię do mojego wykonawcy: „Panie Janku! Wchodzi Pan z konstrukcją?!”… Niestety, pierwszeństwo miały budowy zaczęte przed moją, w dodatku na jednej z nich koparka utonęła w glinie, pogoda nie odpuszczała…
Ręce opadały. Powoli nierealne stawały się plany wprowadzenia nawet w grudniu. Ale co robić, pozostało tylko spokojnie czekać, co dalej. Po kilku dniach pogoda znowu się pogorszyła i w ten sposób „przeleciał” cały październik. Lało prawie non stop, pomału opadały także nasze morale… Kiedy w listopadzie pogoda wreszcie w miarę się ustabilizowała, wykonawca jeszcze kończył prace u innych inwestorów i nasze znowu przekładaliśmy. Z przerażeniem też spoglądałem na dojazd do mojej działki, który z suchutkiego i twardego przy zakupie - teraz, po dwóch miesiącach rzęsistych deszczy, zaczął zamieniać się w koryto błota.
Wreszcie 15 listopada telefon z rana: „Panie Marku, ekipa właśnie wjeżdża na działkę !”. Ucieszyłem się, a za chwilę przeraziłem: „Panie Janku, na litość boską, uważajcie, bo tam błoto się zrobiło po pachy!”. Na szczęście wykonawca dzień wcześniej zbadał teren i zamówił specjalny transport z napędami na wszystkie koła i bez problemu udało się dowieźć konstrukcję domu na plac. Co za ulga. Następnego dnia z samego rana pognałem zobaczyć, co ciekawego wydarzyło się na mojej budowie. Zastałem… kupę belek drewnianych, nie przypominających bynajmniej konstrukcji domu. Zgoła inaczej to sobie wyobrażałem. Poznałem też nową ekipę, w tym pana Edka, brygadzistę koordynującego prace, starego cieślę, który podobno z niejednego pieca chleb jadł i rzeczywiście, w dalszym toku prac okazał się bardzo pomocny i pomysłowy :)
Od tej pory przyglądanie się budowie musiałem ograniczyć do weekendów, bo w tygodniu po pracy zrobiło się zbyt ciemno, żeby cokolwiek dojrzeć. Postępy oceniałem ograniczony łuną żarówki albo reflektorami samochodu. A było co oglądać! Prace posuwały się megaszybko - dwa dni od przywiezienia materiałów na działce stała już konstrukcja szkieletu!
W międzyczasie pierwsza niespodzianka. Okazało się, że ekipa nie dostała informacji od naszego wykonawcy na temat zmiany niektórych okien. Pewnego dnia zwolniłem się z pracy,żeby podjechać na budowę - i trafiłem w idealny moment, gdyż była to ostatnia chwila na wprowadzenie zmian! Niektóre otwory już były, zrobione według starych wymiarów, na szczęście po rozmowie z panem Edkiem udało się wszelkie nowe zmiany szybko nanieść na projekt (ręcznie - ołówkiem, a co :)) oraz przygotować wszystko zgodnie z nową koncepcją. Uff.
I tak każdego dnia dochodziły nowe elementy, a po tygodniu udało się już wejść na strych. Strasznie byłem ciekawy, jak fizycznie będzie wyglądała możliwość zaadaptowania poddasza w przyszłości, jeśli zaszłaby taka potrzeba. Byłem bardzo mile zaskoczony, kiedy okazało się, że wbrew wyobrażeniom "z papierowego rysunku" na strychu jest całkiem sporo miejsca! Spokojnie wystarczyłoby to na dwa pokoje i łazienkę, jeśli w ogóle będzie to nam potrzebne do życia.
Końcówka listopada i przełom grudnia znowu popłynęły. Droga dojazdowa do naszej działki z koryta błota stała się rzeką błota. Pierwotny plan zakładał pokrycie dachu blachodachówką do świąt. Niestety, rozmiękłą i rozjechaną przez ciężki sprzęt drogą nawet nie udało się wwieźć materiału. Na szczęście nasz wykonawca nie czekając na pokrycie stawiał w tym czasie ściany nośne budynku oraz komin. Ukończył też konstrukcjędachu i przykrył ją membraną, wykonał podbitki - jednym słowem zrobił wszystko, co można było zrobić, aby zminimalizować czas przestoju.
A my...? Z utęsknieniem wyczekiwaliśmy mrozu, który może skułby trochę dojazd i pozwolił dowieźć nasz dach...
Udało się wreszcie tydzień przed świętami. W naszych rejonach zapanował upragniony mróz. Droga dojazdowa zrobiła się twarda i można było bezpiecznie dowieźć blachodachówkę. Wybraliśmy blachodachówkę przypominającą gont – dom jest drewniany, więc nie chcieliśmy popularnej karpiówki. Na żywo wygląda super!
Marek buduje swój wymarzony dom, a swoimi przemyśleniami, przestrogami i postępem prac - od wyboru działki po wiechę - postanowił podzielić się z czytelnikami serwisu w kolejnych odcinkach cyklu "Tymczasem w kanadyjczyku", za co bardzo dziękuję.
Data publikacji: 11 stycznia 2018
...to cykl poświęcony budowie domu w technologii szkieletowej. Marek buduje swój wymarzony dom, a przemyśleniami, przestrogami i postępem prac - od wyboru działki po wiechę - postanowił podzielić się z czytelnikami serwisu. W kolejnych odcinkach cyklu będzie opowiadał o tym, co dzieje się w jego "kanadyjczyku". Zapraszamy :)