Kiedy już zdecydowaliśmy się na technologię budowy naszego domu (zobacz odcinek 1) - przyszedł czas na jego projekt. I tu rada dla wszystkich, którzy dopiero zaczynają przygodę z domem: nastawcie się, że może to trochę potrwać! Nam stworzenie ostatecznej koncepcji zajęło pięć miesięcy. A wyobrażałem sobie, że otworzę przeglądarkę, wpiszę „projekty domu szkieletowego” i z wyskakujących tam stu stron z różnymi (znanymi lub mniej znanymi) biurami architektonicznymi wybiorę jakiś gotowy projekt za1500 - 3000 zł, po czym po prostu kupię go - i już, pozwolenie na budowę i lecimy! Niestety, w praktyce wygląda to zupełnie inaczej, chyba że cudem naprawdę trafimy na taki projekt, który w 100 % będzie spełniał nasze wymagania. Byłem nawet skłonny zgodzić się na róże kompromisy, żeby tylko jak najszybciej to załatwić, ale żona na szczęście ostudziła moje zapały projektowe. Dom to w końcu inwestycja na całe życie, "gotowce" nie sprostają wszystkim naszym wymaganiom, zresztą wiele z oczekiwań pojawia się dopiero w praniu, kiedy na poważnie zaczynamy projektować.
W pierwszej wersji chcieliśmy budować dom z użytkowym poddaszem i nawet ukończyliśmy wstępnie takowy projekt. Trwało to dwa miesiące. W pewnym momencie doszliśmy jednak do wniosku, że wolimy dom parterowy... Tu znowu ukłony w stronę mojej żony ;) I cały projekt zaczęliśmy od nowa. Na szczęście nasz projektant nie doliczył kosztów za zmianę koncepcji (z tego, co wiem, to jest dodatkowo płatne). Ostatecznie wymyśliliśmy dom parterowy o powierzchni użytkowej 107 m2 z nieużytkowym poddaszem (strych) z możliwością późniejszej adaptacji. Mamy więc w odwodzie - jeśli zajdzie taka potrzeba - dodatkowych 60 m2 na dodatkowe pokoje, a póki co strych na tak zwane graty.
Założeniem ogólnym całego projektu był dom prosty, bez udziwnień, łatwy w budowie – czyli tani - ale też z drugiej strony taki, który dobrze się prezentuje. Obojgu nam marzyła się weranda na frontowej ścianie domu, nie żaden popularny taras na tyłach. Za takim rozwiązaniem przemawiało też położenie naszej działki względem kierunków świata. Chcieliśmy wcisnąć dom jak najbliżej granic działki (w miarę możliwości przepisów budowlanych - 4 m od granicy) i ustawić go przodem do południowo-zachodniej części świata. Dzięki temu weranda i salon będą od południa do wieczora skąpane w słońcu. Taki zabieg pozwala nam też uzyskać przed domem duże podwórko, dużą przestrzeń. To również jedno z naszych marzeń.
Sam dom to prosta bryła na planie prostokąta o wymiarach 14 x 9 m. Do tego dochodzi zadaszona weranda (3,8 x 5 m) połączona z gankiem przed wejściem (2,75 x 2,5 m) - co łącznie daje nam około 25 m2 powierzchni „werandowej”. Zastanawiamy się jeszcze, czy nie lepiej zrobić ganek na całej długości werandy... Dach miał być dwuspadowy, o nachyleniu 300, jednak w pierwszej fazie projektu i wypracowania ogólnej bryły domu coś nie pasowało... Wyszła nam „stodoła” z werandą... Mały zabieg dodania w dachu naczółków zmienił całkowicie bryłę i dom ze stodoły stał się domem o lekko wiejskim dworkowym klimacie - a przynajmniej nam się z takim kojarzy :) Jako że dom z zewnątrz będzie przypominał dom z bala prostego (nie półokrągłego) uznaliśmy, że pokryjemy dach blachodachówką przypominającą gont (na rynku dostępne są ciekawe blachy - Pruszyński „Regle” czy Blachotrapez „Janosik” - na którąś z nich musimy się zdecydować). Koloru dachu i ścian jeszcze nie wybraliśmy.
Staraliśmy się zawrzeć w nim wszystko, co jest nam potrzebne do życia:
Jak pisałem wcześniej - projekt powstawał kilka miesięcy. Ścianki przesuwaliśmy ze sto razy, okna również, tworzyliśmy różne pomieszczenia różnej wielkości, wszytko po to, aby jak najoptymalniej zbliżyć się do wspólnych potrzeb żony, moich i w przyszłości dzieci. Zważywszy totalnie odmienne myślenie przestrzenno - praktyczno - estetyczne, fakt, że udało nam się wypracować kompromis i nie rozwieść, zanim jeszcze zaczęliśmy budowę, można - przynajmniej na tym etapie - uznać za sukces małżeński ;)
Podsumowując - przestrzegam wszystkich raptusów, niecierpliwych i tych, którym wydaje się, że projekt to nic trudnego. Naprawdę trzeba wszystko solidnie przemyśleć. Nie spieszyć się - ale też nie stać w miejscu. Działać. Dobrze też słuchać podszeptów kobiecej intuicji, bo zmiany ostatecznie wyjdą tylko na dobre. Jak najbardziej doradzam projekt indywidualny. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że ceny za taką usługę w różnych regionach Polski mogą sięgać nawet 20 tysięcy - ale jeśli w Twoim regionie cena za projekt indywidualny jest do przełknięcia, to nie wahaj się i zaprojektuj swój dom od podstaw. Gotowy projekt i tak musisz zaadaptować do warunków lokalnych, czyli zapłacić drugie tyle lokalnemu architektowi. Cena ostatecznie wyjdzie bardzo zbliżona, a efekt końcowy bez porównania lepszy.
Nasz projekt jest gotowy, mamy już pozwolenie na budowę, a i tak ciągle pojawiają się (i w trakcie budowy też pewnie będą się pojawiać) nowe koncepcje pewnych zmian, tak zwanych "nieistotnych”, czyli nie wymagających przerysowywania projektu i zgłoszenia tego faktu do starostwa. Zdecydowalśmy się na przykład, że jeszcze przesuniemy ścinankę przy WC o 20 cm, żeby nieco poszerzyć to pomieszczenie, wyrzucimy jedno małe okno w naszej sypialni w zamian za takie dwa razy większe… Cóż, jak widać, stworzenie projektu to jedno, a potem i tak pojawiają się ciągle nowe pomysły.
Marek buduje swój wymarzony dom, a swoimi przemyśleniami, przestrogami i postępem prac - od wyboru działki po wiechę - postanowił podzielić się z czytelnikami serwisu w kolejnych odcinkach cyklu "Tymczasem w kanadyjczyku", za co bardzo dziękuję.
Data publikacji: 13 września 2017
...to cykl poświęcony budowie domu w technologii szkieletowej. Marek buduje swój wymarzony dom, a przemyśleniami, przestrogami i postępem prac - od wyboru działki po wiechę - postanowił podzielić się z czytelnikami serwisu. W kolejnych odcinkach cyklu będzie opowiadał o tym, co dzieje się w jego "kanadyjczyku". Zapraszamy :)